Relacja z warszawskiego Zombie Walk 2015
Otwarte, lepkie od krwi rany, zdeformowane twarze i otępiałe dźwięki, wypadające nieskładnie z ust. Nieśpiesznym, spazmatycznym krokiem fala zombie wylała się w sobotę na ulice Warszawy. I naniosła odrobinę magii w jej „zwykłe”, letnie popołudnie.
Stolica w zeszły weekend wydawała się od samego początku rozkołysana czymś pozytywnym, czuło się nastrój zabawy, jakiegoś radosnego letniego święta. Po ulicach wałęsało się mnóstwo ludzi obsypanych kolorowym proszkiem (bawili się w ramach innej imprezy), dobra pogoda dopełniła atmosfery. Byłem nieco rozczarowany, gdy przybyłem na miejsce zbiórki nieumarłych, liczba osób zapisanych na Facebooku sugerowała tłumy, rzeczywistość zdawała się z tym rozmijać. Nie obiecywałem sobie zbyt wiele po tym wydarzeniu, ot ciekawostka, którą warto zobaczyć, tyle. Kręciłem się, lekko znudzony, koło początkowych punktów przemarszu, czekając aż pochód zdeformowanych i oszpeconych postaci ruszy.
http://www.youtube.com/watch?v=k-2y3jap8gc
Nagle przejście podziemne w okolicach metra wypełniło się charakterystycznymi pomrukami i przytłumionym wyciem, a fala zombie zaczęła się wylewać prosto na obiektyw kamery. I wtedy zrozumiałem, na czym polegała cała przyjemność brania w czymś takim udziału. Od tych kilkuset przyjemnie odrealnionych osób, lepiej lub gorzej wcielonych w swą rolę, płynęła jakaś bliżej nieokreślona, zaraźliwa energia. Interakcje z przypadkowymi przechodniami, pełne polotu przebrania niektórych, wszystko mówiło ‘bawmy się!’ i chciało się być porwanym przez tą surrealistyczną, ludzką rzekę. Barczysty, przysadzisty drab ucharakteryzowany na obumarłego wikinga, dziewczyna z kwiatami we włosach i wiklinowym koszykiem, o nieokreślonym, pociągającym uroku, przypominająca bardziej zjawę ze słowiańskich legend, jakieś inne dziewczę ciągnące się w ogonie pochodu i niewychodzące nawet na 5 minut z przyjętej roli. Wiele osób biorących udział w marszu naprawdę potrafiło na chwilę zaczarować rzeczywistość wokół siebie.
Dla nas, prasy, ten przemarsz miał swoje osobliwości. Wpadaliśmy z kamerą w ten barwny tłum, kręciliśmy jego przejście, aż do maruderów na końcu. Potem bieg na jego przód, niczym w sztafecie, drapowanie się na kosze, donice i wszystko inne co mogło zapewnić dobry punkt do robienia ujęć. I znów bezpardonowo w tłum i tak w kółko, aż do ostatniego starcia z obrońcami i zalania placu przed Zamkiem Królewskim przez wygłodniałych truposzy. A za rok charakterystyczne pomruki znowu wypełnią te same ulice i przyjemnie będzie powtórzyć to doświadczenie.
Źródło (zdjęcie): naszemiasto.pl.
___________________
Zapraszamy do polubienia naszego profilu na Facebooku oraz do zapoznania się z ofertą naszego sklepu internetowego.